Forum www.esyifloresy.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Inna historia początków cesarstwa

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.esyifloresy.fora.pl Strona Główna -> Książka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nike
Aktor Teatralny



Dołączył: 13 Sty 2013
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łysa Góra
Płeć: Artystka

PostWysłany: Wto 16:27, 15 Sty 2013    Temat postu: Inna historia początków cesarstwa

Od autora:
Przed wami tekst mieszający prawdziwą historię początków cesarstwa (od mordu na Cezarze aż po prawdopodobnie koniec panowania Klaudiusza) pomieszaną z elementami bajkowymi, legendarnymi i innymi takimi dziwadłami. Pomysł jest inny i raczej oryginalny. Mam nadzieję, że zdobędzie uznanie. W razie wątpliwości proszę o pytania.
P.S. - Większość elementów ma swoje źródła, np. Egeria i jej domniemany związek z Numą Pompejuszem (król wymyślił podobno, że otrzymuje rady od nimfy, by zjednać sobie pospólstwo). Miłej lektury! Smile
________________________________________________________


Prolog

Grube, stare mury świątyni Kamen były porośnięte mchem i porostami. Między nierównymi, szarymi kamieniami prześwitywały szczeliny grube nawet na kilka cali. Fundamenty były już tak wiekowe i zmurszałe, że ledwo podtrzymywały ciężar całej budowli. W dachu ziała wielka dziura, przez którą wpadało światło księżyca.
Czas płynął. Biały rogalik na nocnym niebie coraz szybciej przybierał. Widać było coraz wyraźniej małą, żółtawą plamkę na jego powierzchni; był to zapewne krater. Kapłanki Diany oraz uczeni często powtarzali, że to oko bogini patrzące z góry. Ale jaki bóg dopuściłby do wydarzeń, jakie dokonały się na terenie pomerium?
Przesiąknięte rosą spróchniałe drzwi uchyliły się z sykiem długo nieoliwionych zawiasów. Do środka wpłynęła cicho, niczym demon nocy lub duch przodków, postać odziana od stóp do głów w ciemny płaszcz. Odrzuciła powoli jedną ręką kaptur z głowy i rozejrzała się dookoła badawczo.
Z bliska widać było, że wysoki, tyczkowaty mężczyzna o jasnych włosach jest wciąż bardzo młody.
Złote rzęsy kładły długie cienie na chudych policzkach. Cienkie usta wydały jęk, gdy chłopak potknął się o pojedynczą, luźno wystającą ponad inne ceramiczną płytkę.
- Wiem, że tu jesteś, Egerio! - wykrzyknął, otaczając usta dłonią. Z sufitu poleciało kilka drobnych kamyczków. - Nie ukryjesz się przed potomkiem Numy!
Echo rozniosło jego głos po całej komnacie z wysokim sklepieniem. W środku jedynej w całości ostałej ściany ziała czarna, prostokątna jama przypominająca z wyglądu grobowiec. W ciszy słychać było cichy szum wody.
Nagle cienie w głębi pomieszczenia rozstąpiły się i z czarnej nawy niczym z otwartych drzwi wychynęła jasna postać. Skórę miała niczym księżyc w pełni, mleczną, nienaturalnie białą, jakby z braku złotych promieni słońca. Srebrne loki o lekko niebieskawym w nocnym świetle zabarwieniu wiły się, spływając luźno na ramiona, jakby wymknęły się z wymyślnej fryzury. Granatowa tunika spływała jej do kostek, dalej widać było tylko nagie stopy.
Piękna dziewczyna zarzuciła ręce na gołe ramiona, rozcierając je. W kamiennym więzieniu rzeczywiście było bardzo chłodno. Mężczyzna zdjął z ramion długą togę koloru rubinu i instynktownie zarzucił na ramiona nimfy, która spojrzała na niego z lekką podejrzliwością, a może i z wdzięcznością.
- Jak się nazywasz? - spytała, otulając się szczelniej wielką płachtą miłego w dotyku, ciepłego materiału.
Tyczkowaty chłopak zawahał się, zanim odpowiedział.
- Gajusz Oktawiusz.
Duch strumyka uniósł tylko brwi.
- A jak cię nazywają przyjaciele?
Gajusz wyraźnie odetchnął, czując łagodną, już nie złowrogą atmosferę miejsca.
- Oktawian.
Egeria zaśmiała się lekko perlistym śmiechem. Położyła drobną dłoń na ramieniu przybysza.
- I mówisz, że pochodzisz od starego Numy? Jak to się stało?
Oktawian spojrzał na swoje stopy, jakby się namyślając, po czym wyjaśnił:
- Wiem, że możliwe, iż jesteśmy w takim razie spokrewnieni. Moja babka, siostra człowieka, który mnie adoptował, pochodziła z rodu Juliuszów, który podobno sięga samego Eneasza, boskiego syna Wenus. Przez Romulusa, przez Numę Pompiliusza, najmądrzejszego z królów Rzymu, teraz zaś Gajusza Juliusza Cezara, największego polityka naszych czasów, stoję przed tobą ja, syn Numy, Eneasza, jego syna Julusa i wielkiego Cezara, prosząc o pomoc ciebie, najmądrzejszą z żyjących istot.
Nimfa zmrużyła figlarnie duże, błękitne oczy, przypatrując się mu z chytrością.
- Jako, że jesteś moim potomkiem, nie zabiję cię. Więcej: pomogę ci. Powiedz, co mogę dla ciebie zrobić, a postaram się spełnić twoje życzenie.
Młodzik spąsowiał jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Egerię zdumiało to; Numa zawsze przecież konkretnie się wyrażał, a na jego twarzy nigdy nie widziała choć śladu różu. Chodziła po tym świecie od kilkuset lat, a nadal zdumiewało ją, jak wstydliwi są ludzie młodzi.
- Ile masz lat? - spytała zaciekawiona.
- Dziewiętnaście.
Piękna nimfa zaśmiała się; nie sądziła, że ten mężczyzna jest aż tak młody. A jednak miał kłopoty – widziała to w jego otwartej twarzy. Był dla przeciętnego Rzymianina prawie dzieckiem, nie mógł głosować ani przyjąć jakiegokolwiek państwowego stanowiska.
- Mój ojciec, Cezar, nie żyje – wyznał po chwili ciszy. - Zamordowali go zwolennicy republiki podczas posiedzenia senatu.
Egeria wciągnęła powietrze i skoczyła na nogi. Świętych granic pomerium nie można było przekraczać z jakąkolwiek bronią. Stanowiło to przestępstwo.
- Bogowie, zlitujcie się – wyszeptała. - Nie znam sytuacji w państwie. Siedzę tu sama, odkąd tylko pamiętam. Prawie nikt do mnie nie przychodzi. Ludzie boją się tego miejsca. - Machnęła bladą ręką na rozpadającą się świątynię. - To ruina. Żyję jeszcze tylko dzięki magicznej mocy źródła. Mów, jak mogę ci pomóc. Nie mam kontaktów w mieście, znam jednak zaklęcia i potrafię warzyć potężne eliksiry.
- Chcę ich śmierci – warknął młodzieniec. - Szczególnie Brutusa.
Twarz nimfy się zasmuciła.
- Niestety, nie jestem tak potężna. Nie znam Słowa, które mogłoby zabić wszystkich tych barbarzyńców. Takie czary znają tylko córy Jowisza, Panie Losu.
- Nie potrzebuję trucizny – warknął Oktawian, zaciskając dłoń w pięść. Ton jego głosu zdradzał złość. - Chcę czegoś innego. Zemsta będzie zemstą tylko wtedy, gdy zginą z mojej ręki. Inna śmierć będzie łaską.
Egeria zmarszczyła czoło, jakby zastanawiając się. Nie wyglądała już jak delikatny kwiat białej róży. Jej włosy kręciły się niczym w wodach strumienia, do którego należała.
- Chcesz tego, co Numa – stwierdziła bez ogródek. - To cenniejsze niż perły czy bursztyn. Wiesz, czego żądasz? Jak potężnej ofiary trzeba, by złamać klątwę?
Oktawian patrzył tylko na nią wypranymi z koloru, martwymi oczami.
- Wiem, że nie dałaś królowi tego, czego chciał. Ale to przekleństwo zebrało już obfite żniwo krwi i rujnuje życie każdemu członkowi rodu.
- I nie bez przyczyny. Czy wiesz, czemu ty i Gajusz nosiliście to brzemię? Byłam przy tym. Widziałam, jak wilczyca wykarmiła synów Marsa, a potem jeden z nich zabił drugiego, bo tak chciały sępy Boga Śmierci. Bratobójstwo to grzech większy niż zwykłe morderstwo. Romulus musiał poznać smak kary. Dlatego w czasach świetności tego przybytku, gdy Latynowie codziennie modlili się przy moim źródle, Junona i ja nałożyłyśmy na założyciela Rzymu klątwę, która miała zadać mu niewyobrażalny ból. Chciałyśmy, by raz w miesiącu jego zdradzieckie kości wygięły się pod nienaturalnym kątem, by ból rozsadzał jego ciało, by żyły pękały, wylewając krew, oddając to, co zabrały światu. - Wściekła boginka usiadła z rozmachem na kamieniu obok swego potomka. Na policzkach malowały jej się dwie lśniące dróżki, które przebyły łzy.
- Kochałaś Numę. Byłaś jego doradcą. Czemu nie pomogłaś mu pozbyć się tego brzemienia? - spytał Oktawian, przeczesując dłonią zmierzwione jasne włosy.
Nimfa zakołysała się, jęcząc, na dużym kamieniu, który kiedyś był zapewne elementem mozaiki.
- Nie mogłam. By pozbyć się Klątwy Księżyca, trzeba wybić cały ród Juliuszów. Co do jednej osoby. A ja nie mogłam. Nie za taką cenę.
Chłopak złapał się za głowę i skupił wzrok na ozdobnej wolucie biegnącej po granicy jednej z kamiennych, ozdobnych mis służącej do rozniecania ognia. Próbował się skupić i nie stracić kontroli.
- A jeśli kogoś ugryzłem w amoku? Najlepszego przyjaciela? Nie ma dla niego ratunku? - spytał, teraz dla odmiany biały na twarzy niczym marmur.
- Jest jedna roślina. - Egeria wstała i podeszła do szczątków kufra. Deski spróchniałego drewna do reszty rozkruszyły się pod jej dotykiem. Zerwała gałązkę rośliny rosnącej na rozkładającym się meblu. - Tojad. Łagodzi skutki działania klątwy. Mówiłam o tym Numie, ale wiedza zapewne zaginęła wraz z tym okropnym Etruskiem.
Oktawian wyciągnął rękę i złapał zręcznie kilka listków rośliny. Liście miała parzące w dotyku, nieprzyjemnie gorące.
- Może i sam napar nie jest za smaczny, ale z pewnością osłabi ciebie i twoich przyjaciół. Pomaga walczyć z potrzebą przemieniania się przed pełnią. Tyle mogę dla ciebie zrobić.
Chłopak ujął dłoń nimfy i ucałował jej wierzch. Pachniała miętą i czymś, czego nie potrafił rozpoznać.
- Dziękuję – wyszeptał. Podniósł na nią wzrok i spytał:
- Mam jeszcze jedną sprawę. Mam nadzieję, że nie odmówisz pomocy.

____________________________________

Następne części co około 2 tygodnie (czasem mniej)
Mam nadzieję, że się spodoba.
Wasza Nike


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nike dnia Nie 13:04, 14 Lip 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Avress
Wędrujący Duch



Dołączył: 03 Wrz 2012
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Północny wschód
Płeć: Artystka

PostWysłany: Czw 19:21, 17 Sty 2013    Temat postu:

Przybyłam, zobaczyłam, się zaciekawiłam. Very Happy

Naprawdę historia zapowiada się interesująco. Masz przystępny styl. No i ogromny plus ode mnie - brak błędów, i ortograficznych, i interpunkcyjnych! Very Happy Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyniknie... Tylko dlaczego akurat wilkołak?

Mam tylko jedną techniczną uwagę:
Nike napisał:
Był tydzień do pełni. Biały rogalik na nocnym niebie coraz szybciej przybierał.

Tydzień do pełni, czyli mniej więcej pierwsza kwadra - czyli nie ma już księżycowego rogalika, już widać półkole. To tyle. Wink

Czekam na rozwinięcie akcji. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nike
Aktor Teatralny



Dołączył: 13 Sty 2013
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łysa Góra
Płeć: Artystka

PostWysłany: Sob 13:09, 19 Sty 2013    Temat postu:

CZĘŚĆ I.
LUPUS IN FABULA

Lupus in fabula - o wilku mowa, a wilk tuż.
Terencjusz


Dla Jag.



ROZDZIAŁ I.
NIL ADMIRARI


Nil admirari - niczemu się níe dziwić.
Horacy


Wyjątkowy nastał czas razem z początkiem nowego roku. Młode krokusy wynosiły swe barwne główki ku słońcu, jakby nie mogąc napatrzeć się na łagodne promyki złota po długiej, srogiej zimie. Mieszkańcy Wiecznego Miasta wychodzili z tłocznych, zadymionych pomieszczeń, byle tylko poczuć wiatr na nagiej skórze. Nastały dla Rzymu nowe lata, nowy okres w historii. Czas, który zapamięta wiele narodów jeszcze przez wiele tysięcy lat.
W niezbyt zamożnie urządzonym domu w dobrej części miasta nimfa Egeria, legenda okolicy i doradczyni króla Numy Pompiliusza tkała tkaninę kolorowymi nićmi lnianymi. Pojedyncze sploty co chwilę przeplatały się ze sobą, tworząc skomplikowany wzór pajęczych siateczek obleczonych w szaty z porannej, chłodnej rosy.
Kobieta odłożyła szydło i wzięła na ręce złotowłosą, małą dziewczynkę. Dziecko níe mogło mieć więcej ponad cztery, pięć lat.
Mała zakwiliła, co dziwnie przypominało piskliwy śmiech.
- Julio! - Egeria pomachała jej palcem przed oczami. - Ani mi się waż!
Ale blondyneczka już nie słuchała. Kwiknęła jak młoda świnka i jej ciałko podskoczyło. Rzadkie włoski zarosły chudy kark i po chwili na rękach nimfy spoczywało umaszczone złotawo wilczątko.
Kobieta pokręciła dziewczęcą główką i postawiła zwierzątko na ziemi. Maluch od razu popędził do drzwi, otworzył je łapką i zniknął w przedsionku.
Egeria ruszyła za nim. W atrium skręciła i weszła przez prosty portal do małego ogrodu otoczonego z trzech stron kamiennymi murami. Na środku, pośród niskich krzewów i drzewek obciętych równo w kule stał ołtarz przodków. Jasnowłosy mężczyzna klęczący przed marmurową płytą obrócił głowę w stronę odgłosów dosyć głośnego ujadania i uśmiechnął się łobuzersko.
- Kogo nam też tu los przywiódł? Nie miałaś przypadkiem opiekować się tym moim małym wilczkiem?
- Dobrze wiesz, że upilnowanie twojego dziecka nie należy do zadań najłatwiejszych, Oktawianie.
Jasnowłosy mężczyzna koło trzydziestki złapał stworzonko za futro na grzbiecie i począł tarmosić z upodobaniem. Mała warknęła zaczepnie.
- Nie teraz, kochanie. Tatuś musi porozmawiać z ciocią Egi. Czy możesz przez chwilę sama się sobą zająć?
Wilczątko wydało potakujące szczeknięcie i pobiegło wykopać dołek koło żywoplotu.
Oktawian udał, że nie zauważył sypiącej się w powietrzu ziemi i podszedł do krewnej.
- Potrzebuję twojej rady.
- A czyż níe od tego się to wszystko zaczęło? - spytała, mrużąc
filuternie błękitne oczy.
Oktawian spojrzał na futerko szukające zapamiętale łupów.
- Jest w niej tyle radości życia. Gdy na nią patrzę, zaczynam myśleć, że w istocie klątwa to błogosławieństwo.
- To dzięki tojadowi - uzupełniła nimfa. - Dzięki niemu przemiana níe sprawia jej bólu.
Jasnowłosy spojrzał na nią nadal nieobecnym spojrzeniem.
- Moja słodka siostra przeżywa katusze, ale musiałem zabić Antoniusza. Zdradzał ją z barbarzyńską królową, chciał zabić mnie, by odzyskać pozycję. Musiałem pokonać jego flotę pod Akcjum.
- Tak - odparła po prostu.
- A jednak Oktawia potrzebuje męża. Jej dzieci muszą mieć ojca. Masz jakieś propozycje?
- A może spytasz się jej?
August utkwił wzrok w ziemi.
- Wiesz, że ona się níe zgodzi. Jeszcze czuje obowiązek małżeński wobec Marka. Ale nadal jest w miarę młodą, a na dodatek bardzo piękną kobietą. Jej małżeństwo bardzo by nam pomogło.
- Proszę cię jak syna, na razie pozostaw Oktawię w spokoju. Jest wzorem cnoty dla wszystkich Rzymian. Jeśli znajdzie się ktoś odpowiedni dla niej, poinformuję cię.
Mężczyzna skinął głową i powrócił do obserwowania zabaw córki.
Egeria pozwoliła opaść błękitnemu szalowi do kostek. Wiatr uniósł rąbek cienkiego materiału i począł się nim bawić leniwie.
Oboję patrzyli z milczeniem na Julię próbującą dokopać się do korzeni.
- Jest wspaniała, níe sądzisz? - spytała nimfa.
- Tak - stwierdził po prostu Oktawian.

***

Woda z otworu niepokrytego dachem spadała z pluskiem do dużego basenu atrium.
Oktawian patrzył na chłodny deszcz cieczy. Powierzchnia basenu w wyniku padania miękkiego, białego światła dziennego pokryła się cała tęczową błoną. W rękach trzymał czyste pergaminy.
- O czym myślisz? - spytała Egeria, podchodząc blisko krawędzi dzielącej suchą posadzkę i wodospad deszczówki.
- O przemowie do senatu - odpowiedział. - Gdy odbyłem wjazd triumfalny, mówiłem o niepodległości. Ale połowa starców pełniących tę funkcję níe daje mi wprowadzić reform, których brak doprowadził do upadku Cezara. Muszę ich kontrolować, ale oni tak nienawidzą królów!
- Tytuły są puste i nic níe znaczą - przypomniała mu nimfa. - Wymyśl jakąś nową funkcję, która níe sprowadzi na ciebie złych spojrzeń, a da władzę potrzebną do rządów.
- To jest myśl - przyznał jasnowłosy mężczyzna, przenosząc spojrzenie ze ściany wody na zwoje trzymane w rękach.

***

Pełny księżyc wschodził nad nierówną linią horyzontu, żółty i błyszczący na granatowym niebie usianym gęsto gwiazdami. Coś było w tym widoku głęboko niepokojącego. Intensywna czerń cieni rzucanych przez drzewa na Via Appia kryła sylwetkę niskiego, żylastego człowieczka w podartym płaszczu, składającego się ku ciemnym masom kamienia na południu.
Wtem postać niespodziewanie drgnęła. Z ciemności dobiegło wycie wilka. Odpowiedziało mu drugie, bardziej chrapliwe.
Znikąd zmaterializowały się przed nim dwie wielkie bestie. Były większe od przeciętnego wilka i ubarwione dość intensywnie - jeden był czarny jak koszmar, a drugi lekko lśnił w lekkiej poświacie rzucanej przez księżyc.
Widmo postaci patrzyło, jak ich ciała przechodzą gwałtowne drgawki. Ciemno umaszczony jęknął, ale złotawy zniósł to bez żadnego dźwięku. Ciała się zdeformowały i po chwili na ich miejscu klęczało dwóch mężczyzn.
Lśniący podniósł się pierwszy. Był chudy, ale pod płaszczem, który na siebie pośpiesznie zarzucił, rysowały się małe mięśnie. Odezwał się do przybysza:
- Witaj, przyjacielu. Mój towarzysz to szlachetny Agryppa. Agryppo, przedstawiam ci Mecenasa.
- Coś go ta nasza przemiana níe bardzo zdziwiła - stwierdził ze śmiechem Agryppa, owijając się szczelniej togą.
Oktawian zachichotał i wyjaśnił:
- W istocie nasz przyjaciel jest wampirem.
Agryppa wlepił w niego spojrzenie zdziwionych piwnych oczu. Mecenas tylko uniósł brew.
- Mecenas jest już dość stary. Jak wiesz, zyskał sobie sławę dobrego senatora, doświadczonego i mądrego. Myślę, że bardzo nam się przysłuży w naszej małej, drobnej sprawie.
- Naprawdę to kiedyś nosiłem inne imię - stwierdził wampir. - Nazywałem się Serwiusz Tullus i już wtedy ogień się mnie níe imał. Król uczynił mnie swoim dziedzicem, ale jego syn Lucjusz odebrał mi władzę. Podobno zostałem zamordowany - i wtedy właśnie stałem się w istocie tym, czym jestem teraz. Czekałem na pomyłkę i dopomogłem mu trochę spaść z tronu.
Mecenas uśmiechnął się półgębkiem.
- Proponuję, byś udał się z nami do mojego domu - zaproponował Oktawian. - Jest jeszcze ktoś, kogo musisz poznać, i kilka spraw do omówienia.
- Z chęcią - stwierdził nowy sojusznik.

___________________________________

Jakby co, przepraszam za błędy, ale piszę na telefonie. I to okropne "i" z kreską. Mój słownik jest okropny, nawet nie chce mi się już tego poprawiać Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nike dnia Nie 19:50, 27 Sty 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
N.
Killer dla uszów



Dołączył: 19 Sty 2013
Posty: 306
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Piekło
Płeć: Artystka

PostWysłany: Nie 19:00, 27 Sty 2013    Temat postu:

No dobrze, najpierw zajmę się prologiem. Av ma rację, nie ma błędów interpunkcyjnych i ortograficznych, ale zauważyłam inną, dość zabawną rzecz. Używasz dużo określeń - to bardzo dobrze. Ale są momenty, w których po prostu z nimi przesadzasz, np.
"Cienkie usta wydały jęk(...)" - tu wyobraziłam sobie całkiem niekontrolowanie, jak te wargi jęczą same z siebie. xD
"Egeria zaśmiała się lekko perlistym śmiechem." - Egeria zaśmiała się lekko czy śmiech był lekko perlisty? Małe niedopowiedzenie, którego nie mogłam zrozumieć.
"(...) jakby z braku złotych promieni słońca." - myślę, że każdy wie, jaką barwę mają promienie słońca, więc to było niewielką przesadą.
"Twarz nimfy się zasmuciła." - dziwnie to brzmi. Nie lepiej by było "Nimfa się zasmuciła." czy "Na twarzy nimfy pojawił się smutek."?
"Wściekła boginka usiadła z rozmachem (...)" - jak to się robi? Very Happy
"Machnęła bladą ręką na rozpadającą się świątynię. " - wygląda to trochę tak, jakby ją kiedyś porzuciła i ktoś to zdarzenie teraz opisywał.

Przejdźmy do następnego posta...
Tu powtarza się sytuacja opisana wyżej.
"Młode krokusy wynosiły swe barwne główki ku słońcu, jakby nie mogąc napatrzeć się na łagodne promyki złota po długiej, srogiej zimie." - Hum, nie wiem, czy krokusy są bylinami, ale raczej nie wiedzą, co się w czasie zimy dzieje. Ale zdanie ładne, barwne, opisowe.
"(...) futerko szukające zapamiętale łupów." - chyba jego właścicielka, co? c:
"Woda z otwartego otworu (...)" - A kiwi kiwi kiwi. Very Happy
"Oktawian patrzył na chłodny deszcz cieczy." - czy coś innego może padać, w sensie deszcz?xd
"(...) małej, drobnej sprawie." - albo małej, albo drobnej.

Podsumowując, nie zasypuj nas tak epitetami, bo sama widzisz, że nie zawsze efekt jest taki, jak być powinien. Rozumiem, że ostatni post był pisany na telefonie i biorę to pod uwagę. Bardzo ładnie piszesz, ale uważaj na te słowne pułapki. C: Pozwoliłam sobie na pewną dozę humoru w mojej opinii, bo dosyć długo się znamy. Chyba mi to wybaczysz, co? ^^
Obiecałam, że przeczytam - dotrzymałam słowa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nike
Aktor Teatralny



Dołączył: 13 Sty 2013
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łysa Góra
Płeć: Artystka

PostWysłany: Nie 13:28, 14 Lip 2013    Temat postu:

Dzięki za krytykę, N. Faktycznie, czasem przesadzam, jak przy "otwartym otworze" (musiałam napisać to i się zdekoncentrować, a potem napisać jeszcze raz xd), uważam, że lekkie ubarwianie wiadomych informacji nie jest złe. Wstawiam nowy rozdział na prośbę Kuby Smile

ROZDZIAŁ 2.
TRAHIT SUA QUEMQUE VOLUPTAS


Trahit sua quemque voluptas - każdy ulega swoim namiętnościom
Wergiliusz

Błękitne wiosenne niebo przecinały wstążki dymu unoszące się z tysięcy kominów na ciasno zabudowanej przestrzeni. Forum miało formę wielkiego prostokąta z wznoszącymi się po wszystkich jego stronach marmurowymi budowlami. Pomiędzy klasycznymi kolumnami okrągłej świątyni bogini Westy można było dostrzec brązowy trójnóg z płonącym świętym ogniem otoczonym kapłankami w białych szatach do ziemi niczym murem z chmur. Obok robotnicy wznosili powoli wysoką, wąską kaplicę, pokrzykując do siebie we wszystkich możliwych językach. Miała zostać nazwana na część Juliusza Cezara z rozkazu Oktawiana.
Na środku placu stała wielka mównica o kilku kolumnach strzelających wysoko w niebo niczym strzały z kołczana Apolla, zwieńczone figurą orła trzymającego w szponach płachtę z literami SPQR. Za rostrą brały początek szerokie schody prowadzące do miejsca obrad senatu - kurii.
W środku, za kolumnadą, wielkie pomieszczenie o ścianach z surowego, gładkiego kamienia kryło długi stół z trzystoma krzesłami, na których zasiadali zasłużeni dla imperium ludzie. Gdzieś w środku zasiadał dumnie Oktawian, mając po prawicy Agryppę, a po lewej Mecenasa. Wampir siedział dość sztywno, złożywszy ręce na stole. Jego szare oczy obserwowały grupę ważniejszych urzędników. Agryppa z kolei rozparł się wygodnie, z lewym łokciem na oparciu krzesła, podtrzymując głowę pięścią. Wyglądał trochę, jakby nic go nie obchodziło.
Oktawian odchrząknął. Wszyscy obecni w komnacie utkwili w nim spojrzenia.
- Chciałbym zaproponować reformę, która zapewne wam się nie spodoba - stwierdził, kładąc obie dłonie na oparciach krzesła po obu stronach ciała. - Koniec że Zgromadzeniem Ludowym.
Na sali rozległy się liczne protesty. Senatorzy pokrzykiwali nieskładnie i gwałtownie gestykulowali. Niektórzy wstali nawet ze swoich miejsc.
Agryppa ściągnął brwi i walnął prawą pięścią w blat.
- Cisza! - krzyknął.
Głosy ucichły, choć w powietrzu czuć było niezadowolenie. Agryppa był najbardziej po Oktawianie lubianym i szanowanym politykiem w Rzymie, umiał wzbudzić posłuch - nawet wśród tak niezgodnej grupy jak senat.
Oktawian spojrzał na przyjaciela i podziękował cicho. Wilkołak wzruszył tylko ramionami i oparł się o krzesło.
- Argumenty za są jasne. Zgromadzenie nie ma głosu w senacie. Może tylko odrzucać lub potwierdzać projekty uchwał. Wszyscy wiemy, że i tak uważacie to za ograniczenie - powiedział spokojnie Mecenas, który był wspaniałym mówcą.
- Sprzeciwiacie się zmianom jako takim, nie tej konkretnej reformie. Proponuję głosowanie - podjął przerwany wątek Oktawian.
Ku zaskoczeniu większości obecnych na sali, z miejsca wstał mężczyzna o kruczoczarnej grzywie włosów i takiejże właśnie krótkiej brodzie i stwierdził:
- Ja głosuję za.
Z obu stron dały się słyszeć okrzyki oburzenia i prychnięcia.
- Klaudiuszu! - szepnęło z dezaprobatą kilka głosów.
Klaudiusz stał jednak, jak stał, patrząc ciemnymi oczyma na Oktawiana.
- Myślę też, że wpisanie senatora Oktawiana na pierwsze miejsce na liście składu senatu z tytułem princepsa jest dobrym pomysłem.
Oktawian podziękował mu spojrzeniem. Po chwili wstał i ogłosił głośno:
- Ogłaszam koniec obrad. Następne odbędą się za trzy dni. Macie do tej pory czas, by przemyśleć swoje wątpliwości.
Reszta zgromadzenia wstała i zaczęła się powoli przesuwać w kierunku wyjścia, ale zawsze na drodze stanął ktoś, z kim trzeba było koniecznie porozmawiać. Co kilka stóp tworzyły się nieregularne grupki rozmówców liczące od dwóch do kilkunastu osób.
Przed Oktawianem i jego stronnikami stanął Klaudiusz.
- Oni nie poddadzą się łatwo, ale już ich nadkruszyliśmy. Myślą, że taki edykt wzmocni ich władzę.
- Senat zawsze pozostawał teatrzykiem. Ci wszyscy ludzie są marionetkami, za których sznurki pociągał mój ojciec i pociągać będę ja - stwierdził obcesowo jasnowłosy mężczyzna. W tym tumulcie nie było szans na to, że ktokolwiek ich podsłucha - bezpieczniej niż na zewnątrz, gdzie trzeba było najpierw zgubić ogon złożony że szpiegów, obserwatorów i donosicieli.
- Jeśli pozwolisz, panie - kontynuował Klaudiusz - zapraszam cię na przyjęcie jutro wieczorem u siebie w domu. Moja żona nie może się doczekać, aż cię pozna.
- Chętnie - odpowiedział Agryppa. - Przyjdziemy, jak tylko uporamy się z połową tego tłumu niedowiarków. Trzeba będzie wielkiej liczby komplementów, by zagłosowali z korzyścią dla naszej sprawy.
Pośpiesznie pożegnali się z czarnowłosym spiskowcem i wyszli na zalany światłem słonecznym rynek. Mecenas się skrzywił, trąc kościstymi palcami srebrny pierścień z intensywnie niebieskim kamieniem nakrapianym złotymi plamkami.
- Piecze, stary? - spytał Agryppa, waląc przyjaciela potężną łapą w bark.
Wampir skrzywił się i pośpiesznie odszedł poza zasięg wielkich łapsk Agryppy.
- Nie. Po prostu odezwało się stare przyzwyczajenie.
- Dzięki czemu możesz w ogóle chodzić w słońcu? - spytał Oktawian, przywołując gestem lektykę, środek transportu powszechnie stosowany w wąskich uliczkach Wiecznego Miasta.
- Nie twoja sprawa. Własnej matce bym nie powiedział, a ona nie żyje od ponad pięciuset lat - odgryzł się Mecenas.
- Twój wybór - stwierdził obojętnie Agryppa. - Tylko nie proś mnie potem o tą sztuczkę z zębami, bo powiem, że to tajemna część mistycznego rytuału likantropii.
- Mam mówić wprost? Mam wrażenie, że mnie potem zabijesz.
- Nie, dzięki. Nie muszę sobie zawracać głowy. Są przecież jeszcze na tym świecie osinowe kołki.
Wampir postukał palcem w pierścień.
- Lapis lazuli. Mam je powsadzane w różnych miejscach w domu, ubraniach...
- Na ciele? - podpowiedział likantrop.
- Zdziwiłbyś się.

***

Na uroczystą kolację u Klaudiusza Oktawian włożył długą togę w sam raz jak na eleganckie przyjęcie. Wyszedł z sypialni do atrium, przeczesując grzebieniem z kości słoniowej wilgotne jeszcze włosy, i wpadł na Egerię w granatowej sukni wieczorowej, o włosach związanych w kok, z którego uciekało kilka pojedynczych, kręconych pasm.
- Nie myślałeś chyba, że dam ci iść samemu - stwierdziła, poprawiając wysokość koka.
Oktawian nie opierał się; nimfa była najbardziej upartą kobietą, jaką do tej pory poznał.
- A co z Julią? - spytał zamiast tego.
- Poprosiłam Oktawię, by się nią zajęła do naszego powrotu - wyjaśniła spokojnie.
Wyszli na zewnątrz, gdzie czekał już na nich Agryppa z lektyką. Na widok Egerii uniósł brew.
- Nie wiedziałem, że też znasz Klaudiusza - powiedział z zawadiackim uśmiechem, ale ona tylko obrzuciła go w odpowiedzi obojętnym spojrzeniem i wsiadła do środka.
Przeciśnięcie się przez gesty tłum krętych i wąskich uliczek zabrało tragarzom trochę czasu.
- Gdyby tylko níe te bzdury o etykiecie i pozycji, już dawno bym wysiadł i doszedł piechotą - mruknął Agryppa, odsuwając lekko dłonią zasłonę, aby stwierdzić, jak daleko się posunęli w ciągu ostatniego kwadransa. Nozdrza zadrgały mu gwałtownie i usiadł z rozmachem do tylu - wprost na stos poduszek i Egerię.
- Mam ochotę cię złapać za to żałosne futro i oskalpować - warknęła, wygrzebując się spod wilka.
- Ja też cię lubię! - odpowiedział, rzucając w nią poduszką.
Oktawian siedział po drugiej stronie, chichocząc pod nosem.
- Dobrze, że wzięliśmy tylko jedną lektykę. Inaczej nie wiem, jak spędziłbym ten czas. Pewnie na gapieniu się w płótno... Mam pomysł. Wydam was za siebie, by mieć z kogo się śmiać.

***

Willa Klaudiusza była przestronna i jasna. Od strony ulicy okienka były nadzwyczaj małe i wąskie, ale z tyłu zajmowały co najmniej stopę szerokości i sięgały krytego ceglanymi, utwardzanymi dachówkami gontu. Ściany były w większości nagie, a przestrzeń pusta, jak w tradycyjnym rzymskim domu, ale nieliczne meble były pozłacane, a w arrasy wpleciono barwne nitki.
Gospodarz przywitał ich w drzwiach wychodzących na dość szeroką i czystą jak na miejskie standardy ulicę. W długiej do ziemi białej todze wyglądał dostojnie niczym namiestnik jakiegoś króla. Obraz psuła jedynie czarna jak węgiel, rozwichrzona broda.
- To dla mnie wielki honor gościć tak znamienitych gości - zagrzmiał, ściskając dłoń Oktawiana niczym w imadle. Mężczyzna musiał się bardzo postarać, by nie zmienić wyrazu twarzy. Agryppa uśmiechnął się szeroko, ale po chwili i jemu zrzedła mina - został porwany w szerokie ramiona Klaudiusza.
Gdy życzliwy senator zaprosił ich do środka i sam pognał do domu, Egeria spytała się zdziwiona:
- Myślałam, że likani są silniejsi od ludzi.
- Ja też - burknął Agryppa, rozcierając przedramiona. - Albo jest wampirem jak nasz drogi przyjaciel Mecenas, albo jest potomkiem Herkulesa, na Jowisza!
Bezchmurne dotąd niebo przeciął piorun.
- A cicho bądź - mruknął i wszyscy przeszli przez drzwi.

***

Gości było niewielu, zaledwie z dwudziestu najznamienitszych Rzymian. Od razu zbliżył się do nich Mecenas, oglądając się za siebie co chwila.
- Czemu się tak wiercisz, przyjacielu? - spytał Oktawian.
- Mam na oku znakomitego harfiarza - wyjaśnił wampir.
- Masz nadzieję go wyssać? - zaniepokoił się wilkołak.
Starszy mężczyzna tylko spojrzał na niego z udawanym zdziwieniem.
- Ja? Skądże. Chcę tylko zasponsorować tego młodego, utalentowanego młodzieńca.
- To nie przenośnia - stwierdziła Egeria, patrząc na Mecenasa. - Przynajmniej w tej chwili. Słyszałam o tym rodzaju jego działalności.
Wampir skłonił się nisko przed nimfą.
- Co za przyjemność widzieć cię znowu, pani.
- Również z mojej strony - odpowiedziała, po czym spojrzała w lewo i dodała:
- Poszukam gospodyni. - Po czym znikła w tłumie.
Wilk i wampir zwrócili się w stronę Agryppy, ale jego już nie było.
- Ciekawe, gdzie zniknął - zastanowił się Oktawian.
- Ja bym się raczej o niego nie martwił. - Mecenas wskazał palcem grupkę kobiet. Dobiegł ich rozochocony głos towarzysza:
- I wtedy kazałem woźnicy się zatrzymać. Mignął mi w tłumie czerwony rydwan i już wiedziałem, że to uciekający Antoniusz...
Krąg młodych dziewcząt wydał zgodnie westchnienie i zapatrzył się w słynnego wojaka.
- Czuję, że jeszcze przynajmniej przez godzinę będzie zajęty - ocenił wampir. - Jest ich z pięć. Ciekawe, gdzież się podziewa ten mój harfiarz...

***

Godzinę później ładne niewolnice z północnej Afryki wniosły na srebrnych tacach jedzenie. Goście położyli się na boku na specjalnie wyciągniętych na tę okazję leżankach, biorąc ze stołów sztućce z drogich metali.
Później była muzyka i tańce. Mecenas z uważną miną obserwował popisy harfiarza o włosach w dziwnym, jakby wypranym kolorze.
- Pochodzi z naszych północnych prowincji - wyjaśnił Oktawianowi w przerwie między piosenkami. - Jego ojciec jest tam namiestnikiem. To jego ósmy syn, dlatego właśnie pozwolił mi wziąć go na dalsze wychowanie.
- Mam pomysł - rzekł jasnowłosy mężczyzna, patrząc nieobecnie na muzyka. - Podzielimy prowincje. Te graniczne są trudne w utrzymaniu w spokoju, a my nie potrzebujemy buntów i powstań. Nie chcę drugiego Marka Antoniusza. One będą moje.
- A co z senatem? Nie spodoba im się to. Uznają, że rządzisz się niczym król - stwierdził wampir, przenosząc wzrok z artysty na kilku stojących blisko senatorów że znanych rodzin patrycjuszowskich.
- Nie wiem. Jeszcze nad tym pomyślę.

***

Gdy księżyc był już wysoko na niebie, a przyjęcie zbliżało się powoli ku końcowi, zjawił się koło nich Agryppa z pucharem wina w dłoni.
- Jak się bawisz? - spytał Oktawian, uśmiechając się na widok lekko podpitego przyjaciela.
- Nieźle. Muszę cię koniecznie poznać z żoną Klaudiusza. Schował ją i dobrze, bo te stare szkapy to i gotów by ją były oblepiać z opowieściami w stylu: "Gdy byłem młody i walczyliśmy z Galami pod Cezarem...".
- A jest inteligentna? Nie lubię gadać do ściany, i ty to wiesz.
- Jest, jest. Chodź już.
Przedarli się przez tłum do ogrodu na tyłach. Na głównej ścieżce stały dwie kobiety. W stojącej twarzą do nich Oktawian rozpoznał Egerię. Druga stała tyłem i obróciła się w ostatniej chwili.
Oktawian poczuł, jakby w jego ciało walnął piorun Jupitera, zapalając całe wnętrze w jednej chwili i zmuszając serce do śmiertelnego biegu.
Kobieta miała nie więcej niż dwadzieścia lat, kasztanowe fale spływające lekko po łopatkach na plecy, lekko opaloną skórę bez śladu znamion czy piegów od słońca oraz duże, intensywnie zielone oczy umieszczone w twarzy o klasycznych, prostych rysach. Wdziała na tę okazję kremową suknię ze wschodnią koronką i gorsetem wyszywanym perłami.
Uśmiechnęła się tak, jak uśmiechała się sama matka Eneasza - bogini Wenus, i przeniosła spojrzenie z Oktawiana na Agryppę.
- Kogo mi przyprowadziłeś, Agryppo? - spytała, przechylając figlarnie główkę na bok. Za jej plecami Egeria wpatrywała się podejrzliwie w oczy potomka, jakby czegoś w nich szukając. Wreszcie wzruszyła tylko ramionami.
- Pani, to nasz bohater i wybawca, Oktawian, syn Juliusza Cezara.
- Oktawian - wymówiła imię piękna kobieta, uśmiechając się. Ten uśmiech był niczym słońce dla życia. - Jestem Liwia z rodu Klaudiuszów, tak jak mój pan mąż.
To otrzeźwiło wilka. Skłonił się i ujął jej rękę, składając na niej pocałunek, jak przystało powitać szlachetną damę.
- To wielka radość poznać cię, pani. Podobno jesteś nad wyraz dobra tak, jak jesteś piękna.
Liwia zachichotała, zabierając dłoń z rąk Oktawiana.
- Nie sądzę, by ktokolwiek tak o mnie mówił, ale dziękuję za komplement. To dobra cecha u przywódcy, umiejętność chwalenia i wynajdowania trafnych argumentów.
- To Liwia nakłoniła Klaudiusza, by wstawił się za tobą w senacie - powiedział Agryppa.
Oktawian miał wrażenie, że zaraz się przewróci. Musiał natychmiast wyjść z tego domu, choć tak chciał jednocześnie zostać...
- Wybacz, Liwio, ale musimy już iść. Mamy zobowiązania gdzie indziej. Okazałaś się wspaniałą towarzyszką rozmowy. Klaudiusz ma szczęście, że cię ma. - Ostatnie zdanie zapiekło go w gardle niczym napar z tojadu, który pił codziennie rano.
- Jesteś zbyt łaskawy, panie. Mam nadzieję, że rychło się znów spotkamy - odpowiedziała i uśmiechnęła się słodko. Oktawianowi przyszedł na myśl mit o spotkaniu ojca Eneasza, Anchizesa, z Wenus. Ona też musiała tak wyglądać - półksiężyc białego, łagodnego światła, a nad nim dwie jasne gwiazdy.

***

W lektyce Egeria dalej przypatrywała się uważnie twarzy Oktawiana. Coś było nie w porządku - dziwna aura lub poczucie winy. Nie potrafiła tego określić.


P.S. Sorry za błędy, pisałam to już dawno temu Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.esyifloresy.fora.pl Strona Główna -> Książka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin